poniedziałek, 25 lipca 2011

O czym mówią, kiedy mówią o Wyspach Owczych


Ma rację Mariusz Szczygieł ostemplowując książkę Michała Wasielewskiego oraz Marcina Michalskiego pieczątką z napisem „świetny debiut reporterski” (można powiedzieć nawet: obwolutowując, bo rekomendację starszego kolegi wydawnictwo marketingowo eksponuje dodatkowym paskiem papieru). I nie ma racji zarazem, bo to książka gatunkowo dużo bardziej ciężarna niż reportaż.

Na spotkaniu autorskim obaj autorzy dają pokaz własnych odmienności, które z książki trzeba starannie wysupływać metodą „na Kopciuszka” (przebierającego różne rodzaje ziarna). Jeden jest sypiącym anegdotami ekstrawertykiem, drugi spina wynurzenia kolegi klamrą refleksji. Jeden rzuca uśmiechami po Sali i gotów jest zaprzyjaźnić się z całym towarzystwem, drugi zza okularów lustruje zebranych i buduje ich obraz na podobieństwo. Na upartego Kopciuszka rzeczywiście udaje się znaleźć w książce ten podwójny ton narracji, gdzie z jednej strony próbuje się opowiedzieć całe Wyspy Owcze facecjami o mieszkańcach, z drugiej zaś szuka intertekstualnej podpórki, która utrzyma nowo eksplorowaną rzeczywistość. Jak tu: „gdy wyjdziesz o zmroku na vestmańskie nabrzeże i spojrzysz na południe, w kierunku Kvivik, zobaczysz latające samochody. Hordy latających samochodów. (…) Zobaczysz,, jak niektóre auta wspinają się pod górę zamaszystym łukiem. Inne spadają z nieba jak strącone odrzutowce. Iluzja. Spektakl świateł. Farerska Chanuka”. (s. 127)

Poza granicami reportażu
Reporterskiej dociekliwości towarzyszy w opowieści głód nowości, żądza przygody i chęć odkrywania nowych światów. W tym sensie Michalski i Wasielewski tworzą dziennik podróży, w którym notują wszelkie osobliwości na równi z własnym doświadczeniem spotkania z innością, obcością. Przy tym książka nosi na sobie piętno literackości, budowana jest jak skończona struktura powieściowa. Dominującym środkiem stylistycznym są porównania, świadczące w równym stopniu o zdziwieniu autora, jak i hołdowaniu literackim standardom. Z luźnych notatek układają się historie wysp, z historii wulkanicznych kropek zagubionych na Morzu Norweskim, którym zachciało się tworzyć jeden organizm państwowy, wielka historia kraju. Z trudem. Z równym trudem odtwarza się ich jedność w książce. Narratywiści, choćby ci spod egidy Haydena White’a, mogliby nad tym osobliwym sposobem scalania państwowości poprzez narrację podumać z lepszym skutkiem ode mnie.
Antropolodzy musieliby rozważyć kwestię, jak w swoim czasie rozważają ją autorzy recenzowanej książki, czy tożsamość Farerów nie jest przypadkiem narzucona, być może zapożyczona od stabilnych pod tym względem narodów Zachodniej Europy.
Jest i polityka, której nie sposób rozważać w oderwaniu od narodowości Michalskiego i Wasielewskiego. Na wyspach współzawodniczą o miano politycznej poprawności dwa tendencje separatystyczne z uznającymi jurysdykcję Duńską. O ile na Owcach polityczna jednoznaczność w tej kwestii nie jest artykułem pierwszej potrzeby, o tyle dla autorów stanowi doskonałe zwierciadło dla europejskiego porządku, w którym przeglądają się z widoczną przyjemnością. Polowania na grindwale są doskonałym momentem, by przecedzić przez sito kontynentalne standardy ekologiczne. Mam wrażenie, że autorzy są w stosunku do Farojów mocno interesowni.

Człowiek miarą…
Marcin Michalski i Maciej Wasielewski spędzili na Wyspach Owczych wystarczającą ilość czasu, by rzetelnie odtworzyć meandry duszy Farera. Pracując w typowej dla kraju fabryce rybich przetworów, mieli możliwość wrośnięcia w krajobraz i pogodę tak piękną i zdradliwą zarazem. Stali się częścią opowieści, którą toczą na równi z rdzennymi mieszkańcami wysp, zachowując dystans przybysza z obcego kraju. Jak zaznaczyłem, ich Opowieści z Wysp Owczych są terenem walki pomiędzy anegdotyczną frywolnością i nieciągłością reporterskiej narracji a dążnością do odkrycia zasady rządzącej tym krajem. Ciekawość obojga utalentowanych debiutantów przybiera albo kształt worka, do którego wrzuca się wszystkie zasłyszane historie ludzi, zmieszane z podaniami, legendami, podręcznikowymi faktami historycznymi i ankietowymi danymi na temat wizyty Billa Clintona i Bryana Adamsa, albo też dumnej ze swej jednoznaczności sentencji. Dwa literackie modele ścierają się i żaden z nich ostatecznie nie wygrywa.

Kompleks wszystkowiedzących
Od początku nurtowało mnie pytanie, czemu Wyspy Owcze a nie Norwegia, Wenecja czy Kapsztad. Za odpowiedź wystarczyłoby pewnie zapewnienie o egzotyce, jak również, co sugeruje Mariusz Szczygieł, pionierskość reporterskiego pomysłu. Bo to jedyny zakątek Europy, którego nie przeoraliśmy naszą postmodernistyczną zachłannością turysty, miejsce ocalone przed epidemiami współczesnego świata. A przy tym odosobnione, kontakty ze światem utrzymujące głównie, jak zdołałem się zorientować (choć może to też część puzzle dorzucona przez autorów), kontakty sportowe. To wszystko, ale i jeszcze więcej.
Opowieść dwóch panów M. jest zarazem nostalgiczna i dekadencka. Udaje im się uchwycić nie tyle inność tuż za miedzą, co raczej koniec pewnego toposu inności, którym wciąż posługuje się europejska kultura. Dwaj panowie ze zblazowanej Europy odkrywają, że wśród Farerów odnajdą namiastki tego samego świata, którego doświadczają na co dzień, jedynie przebrane w osobliwy kostium. Podczas lektury cały czas miałem wrażenie, że uczestniczę w spektaklu, na którego umowność wyraziłem zgodę płacąc za teatralny bilet (czyli de facto wydając 36,90 zł za książkę). Jak iluzja świetlna w cytowanym wyżej fragmencie. W momencie, kiedy historia pewnej farerskiej rodziny o polskich korzeniach opisywana jest jako scenopis telenoweli, poczułem się jak wtedy, gdy aktor ze sceny puszcza do Ciebie oko, mówiąc: „spokojnie, ja tylko gram monstrum, a potem idę na ciepłą kolacyjkę do mamusi”. Odniosłem wrażenie, że toczy się w książce heroiczna walka o prawdę o Wyspach Owczych, przegrana, jakkolwiek zabrzmi to pompatycznie, z farerską rzeczywistością, która tej prawdy wcale nie potrzebuje.
Być może dobrze by się stało, gdyby Wysp Owczych nikt nie uczynił przedmiotem tak świetnie napisanej książki. Ocalilibyśmy mit inności. A tak, musimy zadowolić się podziwem dla rozbudowanego systemu leksykalnego dotyczącego zjawisk atmosferycznych i tropieniem śladów protestanckiej mentalności. Wszystko ma swoje granice. Te są przynajmniej literackim majstersztykiem.
Are you ready to go to Faroe Islands?
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski, 81:1. Opowieści z wysp Owczych, Czarne, Wołowiec 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz