środa, 18 czerwca 2014

Wiele więcej

Książka Andrieja Kotina to wyznanie nieufności wobec tej niezwykłej instytucji zwanej literaturą i zarazem gest poddania, nie mylić z rozpaczą, wobec jej trybów i trybików. I jeszcze prześwietlony kryminał.

Instynkt (?) zniszczenia
Pragnienie zniszczenia jest tu przeogromne. Przeważa nad każdą cząstką opowieści, spaja wątki, to znaczy łączy je tak, żeby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że połączyły się same, supła i rozwidla, centruje i decentralizuje, a potem mnoży, dzieli, dodaje, odejmuje, przeinacza. Jeśli już się czytelnikowi wydaje, że wpłynął na spokojne wody kryminalnej narracji, gdzie za trupem będzie zagadka, w której atmosferze poznamy detektywa, oprawcę, doznamy mrozu w żyłach i kropelek potu na karku, to narrator znów wiedzie nas w głąb narracyjnej pieczary, i pokazuje, gdzie są korzenie takiego myślenia o świecie zbrodni. Korzenie splątane, jak sam węzeł gordyjski. Ta strategia, będąca właśnie wynikiem kompletnego braku zaufania do narracji i przyznania, że nic poza nią nie istnieje, ogarnia każdy skrawek tego zmyślonego świata. Autor posunął się do podsunięcia nam gadającego kota, który wcale nie jest czarnym kotem w czarnym pokoju, bo gada i gada, irytująco odrywając nawet od tej odrywającej nas od siebie swoimi przepotwarzeniami fabuły.
Jakby tego było mało, Kotin spienia kryminalne mleko, akcję przytłaczając co i rusz rozpoczynanymi na nowo biografiami swoich bohaterów, ich rodziców, sąsiadów i Bóg wie kogo jeszcze. Każdy z tych epizodów zdaje się nieznaczący, by potem stać się znaczącym, żyje w osobnym wszechświecie i nagle zaczyna znaczyć.
Jeśli pojawia się miłość, to okazuje się artefaktem pisanym na literackim wortalu, ze wszystkimi tego konsekwencjami, jeśli śmierć, to staje się tak niebywała, że aż nieprawdziwa. Jeśli zaświaty, to w formie wynaturzonego i niedorosłego Lema. Literatura kryje się tu za każdym rogiem i co byś szukał życia, znajdziesz się w bibliotece.

Z czego zrobiona jest literatura kryminalna?
Kotin rzuca się w żywioł słowa i – trzeba to przyznać – czasem nie radzi sobie z falą, a może deska do surfowania po odmętach topicznych głębin okazuje się niewystarczająco sterowna. Może być jednak również tak, że to pragnienie utonięcia, wyjście na spotkanie własnego instynktu literackiej śmierci, który mocuje się wciąż z instynktem takiegoż życia, to planowa gra, zabawa, przepełniony goryczą ludyczny rytuał. Nie czytałem tej książki jak skończonego dzieła, widząc w niej raczej pewien projekt, zamiar, zbiór pomysłów, które wcale nie mają ochoty (ochoty nie ma autor) na ich przekształcenie w gotową, cieplutką książkę, bo jako zamysł pozwalają sobie na probabalistyczne harce i na pewną nadwymiarowość, skrajność wątków i rozwiązań fabularnych, a może i genologicznych. To wyzwanie rzucone gatunkowi z definicji, a przynajmniej z olbrzymiej odłożonej na regały praktyki, skończonemu i w punktach wyliczającemu swoje powinności i zamiary.
Kryminał bowiem, choćby nie przyznawał się sam i choćby krygowali się jego liczni akolici pierwszej i siódmej wody (krwi), to to z literackich dzieci, które pragnie dokonać diagnozy świata poza okładką i znaleźć w nim pewne prawidła, które potem ułożą się w fabularny schemat zamiaru śmierci, śmierci, odkrycia śmierci, pomszczenia (domknięcia) śmierci. Śmierć w kryminale to jak dialog w powieści społecznej, to jak teza w powieści agitacyjnej, to jak Wokulskiego przemiana z romantyka w pozytywistę – da się na nią nawinąć namysł nad kondycją człowieka, oplątać ją alegoriami teraźniejszości. Kotin wie o tym aż nazbyt dobrze, i co robi z tą wiedzą?
On się po kryminalnemu bałamuci. Szarpie brzegi. Nieobojętną dla odbioru częścią tej książki są jej publicystyczne wątki i rozważania poświęcone kształtowi (kształtom) współczesnej duchowości i jej społecznych emanacji i powrózków. Zawsze spotykają się w książce z osobą bohatera, potem zostają wykpiwane w odmętach fabularnej nicości, doprowadzone na skraj obłędu i banalizacji. Symbole narodowe i religijne pełnią tu rolę biograficznych i fabularnych kluczy do rozwoju akcji, przestają mieć autonomiczne znaczenie, zostają zaanektowane i nadsymbolizowane, obarczone dodatkowym znaczeniem, pod którego ciężarem się łamią.

Człowiek hasło nie jest książką doskonałą, ale te ułomności w świetle współczesnych przygód z literaturą zdają się mieć znaczenie. Gdyby ich miały nie mieć, trzeba by zwrócić uwagę na językową nieprzejrzystość niektórych fragmentów i te wszystkie nieznośne woale metafor, za którymi czasem kryje się mało odkrywcza treść. Wiele tu nieobrobionych – albo niedoobrobionych – scen, przy których autor poległ, mierząc się z siłą opisowej atrakcyjności. Wiele słów, których można by użyć z lepszym zamiarem i w ważniejszym celu. Postaci, którym dałoby się dobudować co najmniej jeszcze jedno piętro osobowości. Patrząc przez zwykłą lupę, znalazłoby się wiele mankamentów literackiej proweniencji, tyle że cały czas pamiętać trzeba pamięcią krótkotrwałą, że jesteśmy na poboczach literatury.

Andriej Kotin, Człowiek hasło, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2014