piątek, 11 października 2013

Niepotrzebne skreślić

Kiedy Tartak był nominowany do nagrody Nike, pewien profesor kąśliwie zauważał, że bardziej na miejscu byłaby nominacja do nagrody im. Elżbiety Jaworowicz. Wygląda na to, że tamten sarkazm Odija zawekował i postawił na półeczce ku przestrodze. W kilka lat i powieści później to wątpliwe trofeum może przekazać młodszym kolegom. Oj, kilku z nich przydałoby się z pewnością.

Powieści Daniela Odiji to krytycznoliteracki samograj. Wystarczy wytknąć autorowi zniekształcenie społecznych realiów, przy założeniu, że chciał być wiernym obserwatorem rzeczywistości, nie zrozumieć literackich komunikatorów wplecionych umiejętnie w partie prozy opisowej, nagiąć epistemologiczną precyzję autora, aby wyglądała jak realizacja literatury tendencyjnej w świecie wiernym wszystkim po kolei konwencjom socjologicznym, i sukces murowany.
O Kronice umarłych można zatem napisać w te słowa. Nowa powieść Odiji to telewizyjny felieton z mniejszego miasteczka, który realizuje Darek, jeden z bohaterów powieści, mający urozmaicić niedzielne wydanie programu informacyjnego. Poetyka małoekranowa śmiało łączy w sobie zaangażowanie społeczne (mdlejąca w kasie pracownica, szkoła dla trudnej młodzieży, którą autor pokazuje z chirurgiczną przyjemnością) oraz małomiasteczkową mentalność. Ta odkrywa się ekscentrycznym mieszkańcom, których dziwactwa tyleż bawią, co śmieszą. Nad całością unosi się duch złowrogiej przeszłości zamkniętej w murach starych poniemieckich domów. Tak zrealizowany felieton ma jednak zbyt dużą ilość bohaterów, a więc decyzją władz telewizji zostaje przeniesiony do któregoś z programów zwanych bałamutnie interwencyjnymi. Aby mógł tam zostać wyemitowany, potrzebna jest jednak puenta, którą minorowym głosem wygłosi prowadzący, oskarżający na podsumowanie, tuż przez „żegnam państwa”, wszystko i wszystkich o to, co się przed momentem wydarzyło na ekranie. Darek – twórca i pomysłodawca felietonu – naprędce więc przekształca dziwactwa mieszkańców i tajemniczy klimat miasteczka, który ładnie wybrzmiałby i wyglądałby jako ostatni news weekendowego wydania Wiadomości w powszechnie docenianą realizację jednej z matryc społecznego wykluczenia – obłęd, wariatkowo itp. Bo gdzie były, ja się pytam, wszystkie rządowe i pozarządowe organizacje pomocowe, kiedy Mateusz nie mógł znaleźć pracy, kiedy Irena nie radziła sobie z mężem i chorym synkiem, kiedy mąż Ireny, teraz już nieważne, że autor filmowy – a więc alter ego autora wewnątrztekstowego – nie umiał pogodzić się ze śmiercią swego dziecka. Kto jest odpowiedzialny za śmierć brata Janka, bo przecież nie brat Janka, a kto nie umiał wyciągnąć z patologii Kulmy, który potem zgwałcił Radkę. Dlaczego matka Radki, przegrywająca walkę z codziennym życiem (koniecznie tak: z codziennym życiem) nie może liczyć na pomoc opieki społecznej, która przynajmniej mogłaby jej podarować telefon komórkowy, aby miała wreszcie okazję we własnym łóżku wypierać ze świadomości wypadek córki i wciąż udawać, że do niej dzwoni? Podsumowując, powieść Odiji jawi się jako pamflet na dyskursy społecznościowe, które spowijają nas niczym pajęczyna i zamulają kanały potrzebne dla przeprowadzenia prawdziwie obywatelskiej debaty dotyczącej liberalizacji kompetencji instytucji mających przeciwdziałać społecznemu wykluczeniu. Autor przegląda swe wcześniejsze powieści w nowoczesnym liberalnym lustrze i spisuje swoje uwagi w kajeciku. Powieść jest spora objętościowo, niewielka duchem, a przy tym wyrazista w przesłaniu. Koniec.
Można też napisać tak. Daniel Odija popełnił powieść o ludziach uwikłanych w niejasne układy z miejscem, w którym się urodzili i zaplątanych w mentalność, z której wyjście jest bolesne i ostatecznie niemożliwe. Nie jest to, jak sugerował autor poprzedniej recenzji, powieść o społecznym wykluczeniu tak potrzebnym w dobie publicystycznej działalności trzeciej świeżości, ale właśnie o zaplątaniu w relacje, układy, fantasmagorie. Kronika umarłych to wykładnia człowieczych niemożności, nieadekwatności egzystencjalnej, a obłęd jest kategorią tyleż etyczną (skumulowaną odpowiedzialnością za to, że jest się tylko tym, czym można być), co najgłębiej egzystencjalną (z powodów wyłożonych w poprzednim nawiasie). Lekcją czytania swojej nowej książki uczynił autor Szklanej huty przypowieść o pajączku i muszce, czego można być pewnym, jeśli się widziało twarz powieściopisarza wyglądającą zza pajęczyny na tylnej okładce. Co prawda istnieją tacy, którzy chcieliby zignorować autorskie sterowanie percepcją odbiorcy, jak Dukaj głoszący tę prawdę z zacięciem ewangelicznym, ale przecież Odija nie jest fantastą, tylko uświadomionym co do niedoskonałości swego warsztatu realistą.
Czy zatem, że się wreszcie wtrącę, Odija kolejny raz kokietuje nas swoją biegunową, spolaryzowaną sztuką kluczenia pomiędzy egzystencją a uspołecznieniem, pomiędzy jednostkową melancholią a zbiorową ułudą? Poniekąd. Czyli pokąd?
Osią inwencyjną i fabularną Kroniki umarłych, zasadą organizacji znaczeń jest redukcja dyskursów, a nie ich mnożenie. Stąd najpierw rozpuszcza się je w nieco nużącej historii, która od początku jest nieprawdziwa i nie ma ambicji skorzystać z dobrodziejstwa akcji powieściowej, czy choćby zalet reportażu. Bohaterów poznajemy w kolejności, jak na castingu do programu Wzruszyła mnie twoja historia, i przez moment odnosimy wrażenie, że zaraz pomiędzy nimi zaiskrzy, wydarzy się interakcja, która pozwoli na zawikłanie, a potem rozwikłanie supła powieściowego. Tymczasem, poza jedną imprezą, tych ludzi nic ze sobą nie łączy – wszystkich razem, bo w podgrupach pozostają w stosunkach przyjacielskich (Agata i Irena), rodzinnych (Konrad i Mateusz), terapeutyczno-duszpasterskich (Konrad i Janek). Wszystkie te osoby to postaci nieposiadające cech indywidualnych, a jedynie pewien zestaw cech będących przejawem ich uspołecznienia. Brak im nie tylko osobowości, ale też wiarygodności – czytelnik nie daje się nabrać ani na marzenia o kochankach, które żywi Konrad, ani na męskie rozterki Darka, który postanawia od tej pory dobierać sobie mniej wymagające erotycznie kochanki, bo kondycja już nie ta. Kronika umarłych jest, między innymi, kroniką nieżywych, nieprawdziwych, możliwych do eksploatacji. Dlatego ta historia się nie składa, ona układa się jedynie w popękaną mozaikę. W ogólności idzie więc o akt społecznego pęknięcia, który odbywa się również przy pomocy umiejscowienia, uziemienia postaci wewnątrz perspektywy historycznej, jak i o Kafkowski z ducha model samotności człowieka.
Odija napisał doskonałą książkę o tym, że możliwa jest jedynie osobność przecząca osobliwości. Niby nic nowego, jednak czyta się z niesłabnącą ekscytacją – głównie zaangażowaniem autora, który ani na moment sobie nie odpuszcza. To książka zadziwiająco równa i zadziwiająco skończona.

Daniel Odija, Kronika umarłych, W.A.B., Wrocław 2010