poniedziałek, 11 lipca 2011

Do czego służą... ,,Książki"?


W momencie, kiedy powstaje ta notka heroldzi Agory mogą już bez cienia przesady odtrąbić zwycięstwo całego przedsięwzięcia. Książki zyskały taki rozgłos, że konieczny okazał się dodruk. Wiemy zatem na pewno, że prasa literacka ma już swojego celebrytę. Co wiemy jeszcze? a w zasadzie czego dowiadują się czytelnicy?

Przedsięwzięcia ma wiele wspólnego z niskim poziomem czytelnictwa, poziomem wręcz opłakanym, jaki zwieńczył pierwsze dziesięciolecie XXI-wiecznej Polski. Płaczek żałobnych po wielkiej tradycji słowa pisanego wprawiającego w ruch całe generacje nie brakuje. Nie wszyscy jednak stan opłakany opłakują, niektórzy biorą się do roboty. W tym sensie Książki powstały na obstalunek – mają zapoczątkować nową modę na czytanie. Ale też na kupowanie książek. A może przy okazji wyrobić pewne nawyki interpretacyjne, bo i takich tendencji magazyn nie uniknął. Postaram się o każdym z zadań po trosze i po kolei.

Służba czy drużba?
Ale najpierw Paweł Goźliński – autor znany i uznany, o nieposzlakowanej kompetencji, jest redaktorem magazynu; jak się berbeć rozwinie, będzie szansa na awans. Jego zdaniem książka służy przemianie. Moim zdaniem też, Dotąd się zgadzamy. Jemu towarzyszy naiwna wiara, że „książka jest mostem do świata, a nie ucieczką od rzeczywistości. że niesie słowa, które mają działać w nas, a przez nas działać w świecie. I tutaj nie zgłaszam votum separatum. Ale – i tu uwaga szanowna publiko nowoczesnych magazynów literackich – jego zdaniem do tego też służą Książki. Magazyn do czytania. Ejże! Czy tak ustawiona poprzeczka wystaje poza poza czubek redaktorskiego nosa? Na stronie ze wstępniakiem jeszcze nie, ale potem w najlepsze, kłębią i gnębią wzajem wydawnicze reklamy, różnorakie zestawienia i plebiscyty, z których coś wynika, albo nie wynika, empik ogłasza nowe kolekcje… i tak dalej, i tak dalej. Książki służą również, a juści, do wspierania księgarskiego rynku, w stopniu równym, oby nie wyższym, od przekonywania, do czego służą książki. Nie widzę w tym niczego złego, proszę tylko o szacunek dla czytelnika, który sam docenić może, do czego posłuży mu zakupiony magazyn – czy do zainicjowania kulturalnej rozmowy przy lampce wina, czy do zabicia strachu w dentystycznej poczekalni, czy też może … A może, owszem, czemu nie, do zmiany własnego świata, do wzbudzenia w sobie chęci poszukiwania słów oddających naszą rzeczywistość, do pogłębionej refleksji nad teraźniejszością. Czemu nie, ale to nie zmienia faktu, że Książki to gazeta mająca zarobić na reklamach. I z uznaniem przyglądam się, jak ten pomysł się sprawdza.
Sądzę, że wypadało Goźlińskiemu napisać prawdę – że jego pismo jest trendsetterem, które tworzy przestrzeń literacką dla w bólach tworzącej się klasy średniej. I że snobizm nie jest niczym złym, że snobowanie się na czytelnika nie uwłacza męskości, nie ubrzydza kobiecości, pasuje do plaży na Majorce. Jeśli bowiem uda się magazynowi osiągnąć to właśnie – to sukces może być trwalszy niż z jednego neofity, który zechce doznać przemiany pod wpływem lektury.

Czytać każdy może
Podtytuł czasopisma – ów copywritersko doskonały dodatek: magazyn do czytania zawiera w sobie dwie przesłanki. Po pierwsze: sugeruje, że wreszcie pojawił się na polskim rynku magazyn literacki dla niefachowców, po drugie zaś każe przestać się wstydzić tego, że do literatury podchodzimy jak do majsterkowania, hobbystycznie, bez teoretycznego zaplecza, że znajdujemy w tym zwykłą czytelniczą przyjemność. Ten ekshibicjonistyczny gest przypomina mi akcję na pewnym recenzenckim blogu, którego autorka dokonała coming outu i przyznała, że nie znosi Zbrodni i kary. I zaraz wyszły z szafy kolejne trupy: nastąpiła lawina współ-czujących owo nielubienie, potwierdzających je z ulgą. Szeroki rozgłos magazynu na takich właśnie blogach pokazuje, że jest to gest skuteczny. Przyznaję jednak, że z lekką obawą myślę o kolejnych numerach, bojąc się głównie tego, że Książki staną się Piotrem Rubikiem polskiej krytyki literackiej.

Kto za tym stoi?
Na razie z pewnością nie wskazuje na to jakość tekstów głównych, choć już te omawiające modne i konieczne do przeczytania pozycje pozostawiają swoje do życzenia. Szczególnie polecam teksty Joanny Tokarskiej-Bakir, Olgi Tokarczuk, Krzysztofa Vargi o Houllebecq’u i Marii Poprzęckiej a także wywiad z Joanną Olczak-Ronikier na temat popełnionej przez nią biografii Janusza Korczaka. I tak wymieniłem połowę spisu treści… za wadliwe uważam rozprawianie się Elizy Szybowicz z popularnością Wiśniewskiego, choćby z uwagi, że czytelnicy jakiego by nie było magazynu literackiego nie wezmą jego powieści na poważnie a pewnie nawet do ręki. Nieudana wydaje się też prowokacja Janusza Rudnickiego, który rozprawia się ze szkolnym kanonem lektur, bo takich przewrotów dokonuje się pełno, a napastliwy język autora może co najwyżej rozsierdzić skupione na przewodnikach metodycznych nauczycielki – a zatem nic to nie zmienia, po co zatem czernić papier.
Zestaw nazwisk i poruszanych tematów imponuje, ale też leciutko niepokoi. Za ich wspólny mianownik można uznać pewien rodzaj lewicowego myślenia o literaturze, mocno ostatnio obecne w takich uznanych periodykach, jak Gazeta Wyborcza czy Krytyka Polityczna, a także sieciowy Dwutygodnik. Matryce interpretacyjne tam obecne są przenoszone poniekąd do Książek, gdzie, jak sądzę, zaczynają krążyć po szerszej orbicie, czego skutki co prawda trudno dostrzec gołym okiem, ale z pewnością istnieją. Daleko mi do oskarżeń o indoktrynację, jak również do narzucania linii ideowej wydawcom magazynu, niemniej wydaje się, że tzw. prosty czytelnik w pewnych układach i koteriach polskiej krytyki może się nie orientować. Skutkuje to tym, że oczekując magazynu zajmującego się literaturą sine ira et studio, dostaje jej konkretną wizję.
Niektórych pewnie to właśnie zachęci przede wszystkim. Mnie zachęciło i z ciekawością zajrzę do kolejnego numeru, choćby po to, by znaleźć kategorie opisu dla takiego zjawiska, jak masowe pismo literackie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz