sobota, 16 lipca 2011

Czy już po Żniwach?


Szczęśliwie udało mi się przeczytać książkę Grossów w kilka miesięcy po tym, jak przetoczyła się nad nią gradowa burza komentarzy ze wszystkich stron politycznej, narodowościowej, mniej za to literackiej, krytyki. Czytając momentami bardzo słabo napisany esej historyczny, dziwić się nie przestawałem wszelkim nagonkom i pomówieniom. Teraz powinienem napisać coś w stylu… „My, Polacy” i podać zbiorową charakterystykę, wśród której znajdzie się jedna cecha potęgująca doznania lekturowe Złotych żniw. Mam jednak ambitny zamiar napisania tej recenzji z własnej perspektywy. Temat wyklucza samodzielne myślenie, ale jestem uparty.

Myślenie historyczne nie jest karalne
Na początek jednak opinia, jak by nie patrzeć, ciała zbiorowego. Krakowska prokuratura nie dopatrzyła się w publikacji znamion przestępstwa, czyli nawoływania do nienawiści i znieważania narodu polskiego w pracy Jana Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross. Jej zdaniem nie ma w książce zarzutów o współodpowiedzialność Polaków za Holokaust, a już sam dobór materiału badawczego leży poza jej kompetencjami. Nie doszło zatem do niebezpiecznego precedensu i czytanie ze zrozumieniem znów będzie sprawą raczej ogólnokulturalną i oświatową niż patriotyczną. To niezbyt dobra wiadomość dla maturzystów – nie można będzie w sądach dowodzić, że się wyczytało w tekście coś, czego tam nie było i podważać opinii komisji egzaminacyjnych.
Gdyby bowiem udało się stwierdzić, że Złote żniwa szkalują naród i obarczają go winą, pomyślałbym, że mój egzemplarz książki jest właściwie przeprosinami za takie zachowanie. „Podsumowując, trzeba pamiętać, że w ostatecznym rachunku własność żydowska, którą objęła w posiadanie podczas okupacji ludność polskich miast i wsi, trafiła w jej ręce, ponieważ Żydzi w całej Europie, a więc również w Polsce, zostali wymordowani przez Niemców.” (s. 179) – temu podobne asekuranckie zdania znajdzie czytelnik w każdym niemal rozdziale książki.
Nie winą bowiem obarczają Polaków Grossowie, ale nieprzeżytą traumą. W tym sensie kontynuują myśl prof. Jana Błońskiego z eseju Biedni Polacy patrzą na getto, nawołując do narodowej żałoby i niewyzbywania się własnej przeszłości. Próbują dowieść, że Żydzi stanowili niezbywalną (!) część polskiego społeczeństwa i narzucić takie myślenie wszystkim, który w etnicznym separatyzmie Polaków i Żydów widzą powód do zaniechania sprawy wojennych rozliczeń. Przy tym eseiści rozszerzają perspektywę wojenną, czynią ją wielowymiarową. Nie można im mieć za złe, że obalają czarno-białą wizję przeszłości, w której kat i ofiara stoją po dwu stronach barykady. Narracja o okupancie i okupowanym nie załatwia sprawy.
Tym bardziej, że sprawa w istocie jest niezałatwiona. Mam dowody z pierwszej ręki, a właściwie z pierwszego ucha. Kolekcjonuję wypowiedzi osób, które uważają, że Hitler uczyniła nas wolnymi od żydowskiej zarazy, powiedzenia paradoksalne w stylu: „nic nie mam do Żydów, ale gdyby nie Hitler, to dziś musiałbym u nich służyć”. Te unifikujące formułki nie są wcale rzadkie, a główną ich zbrodnią nie jest wcale zła ocena wojennej sytuacji, ale antyhumanitarna krótkowzroczność. Nie ma Żydów, bo zostali zamordowani bestialsko, a nie dlatego, że Hitler w cudowny sposób zanegował ich siłę do rządzenia światem.

Manipulacja czy kompromitacja?

W całej tej dyskusji wokół kolejnych publikacji Jana Grossa następuje, jak ja to widzę, cwaniacka zmiana optyki. Skarżący się na zhańbienie widzą w nich oskarżenie dla siebie, miast próby ocalenia dobrego imienia, bo właściwie jakiegokolwiek imienia legionów tych, którzy szli do nieba w grupach większych niż czwórki z Westerplatte. Gross domaga się bowiem sprawiedliwości dla ofiar, pamięci o złu – trzeba mieć dużo złej woli, aby widzieć w tym mentalną przemoc wobec całego polskiego narodu. „Tak więc snujemy tutaj rozważania o zdarzeniach, które miały miejsce na obrzeżach Holokaustu. Ale ten margines ulokowany jest w centralnym punkcie okupacyjnego losu Żydów, bo jedyna droga ocalenia dla Żydów prowadziła poprzez zetknięcie z ludnością miejscową.” (s. 115). A zatem nie ma co się przerzucać faktami czy danymi, nieistotne, kto zawinił bardziej. Dla pojedynczego Żyda nie miało większego znaczenia, czy jego śmierć z ręki polskiego sąsiada była przypadkiem odosobnionym czy typowym, czy była typowa dla wojennej dramaturgii, czy stanowiła poboczny wątek prowadzenia akcji.

Historyk poza gabinetem

Co bardziej wyważeni krytycy i publicyści zarzucają recenzowanej książce metodologiczną blagę, niedostateczne poparcie w materiale źródłowym, czy też zbytni serwilizm wobec faktów uznanych. przykładów jest co prawda sporo, ale nie składają się one w jednoznaczne dane. Po pierwsze jednak, książka jest historycznym esejem, więc jej brak zaufania do metodologii badań historycznych wydaje się uzasadniony, po wtóre zaś –autorzy sami tłumaczą swój warsztat pracy. Można się ostatecznie nie zgodzić na to, że pojedyncze wydarzenia, które w przekroju wyglądają niczym różne realizacje tej samej kliszy są dowodem na powszechność pewnych praktyk (sytuacje zachowań polaków wobec Żydów są bardzo podobne), trudno jednak zakładać, że autorzy wprowadzają kogoś w błąd, skoro dokładnie omówili swój warsztat interpretacyjny. Moją wątpliwość budzi jedynie użycie w stosunku do omawianego zagadnienia – stosunku polaków do skazanych na zagładę przez nazistów żydowskich sąsiadów – sformułowania „praktyka społeczna”, które w istocie nie doczekuje się zdefiniowania. Trudno w tej sytuacji dociec, jak daleko uogólniają swe sądy autorzy i czy to ciągle ta sama metoda pracy.
Pisząc o sposobach bogacenia się na żydowskim mieniu (okropny, acz powszechny, przymiotnik „pożydowski” doskonale w polszczyźnie funkcjonuje), nie zapominają autorzy poszukać analogii do wydarzeń w innych częściach Europy, dając tym samym asumpt do napisania nowej historii Holokaustu. Być może – i teraz już nie do uniknięcia – „MY, POLACY” winniśmy się czuć urażenia jako europejczycy również, co nam szkodzi oburzać się kosmopolitycznie i w imieniu zjednoczonego kontynentu?
* * *
Właśnie się zorientowałem, że nie do końca udało się postulat ze wstępu zrealizować. Rozpisałem się o sposobach funkcjonowania tej książki, mniej o niej samej. Trudno, widać taki los tego typu publikacji.

Jan Tomasz Gross, współpraca Irena Grudzińska-Gross, Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów, Znak, Kraków 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz