poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Rozbieranie do czytania - paraanalityczna recenzja "Dyskretnych symetrii"


Jeanette Winterson to odmienna jakość we współczesnej prozie, wielka dama gatunku, który określiłbym mianem powieści intymnej. Nazwa ta powstała z potrzeby wyróżnienia literackich dokonań angielskiej pisarski od szerokiego, ale ściśle skonwencjonalizowanego tła powieści obyczajowej, psychologicznej, psychologizującej. Książki powstające w nurtach właśnie ciurkiem wymienionych mają swój stały krąg odbiorców, nieznośną manierę przekazu treści a także wyświechtany, miejscami już przez mole nadgryziony sztafaż literacki. Wspólnym mianownikiem jest tutaj jedynie kwestia emocji, a szerzej: relacji międzyludzkich, które z dokładnością chirurga naczyniowego bada Winterson, a które są poddawane – trzymając się medycznej terminologii – sekcji zwłok (nikt mi nie wmówi, że materia literatury próbującej złapać kontakt z psychologią jest żywa) przez pisarzy (zasadniczo: pisarki) obyczajówek. W pewnej mierze innowacyjność współtworzona jest przez orientację pisarki na literaturę lesbijską, ale nie przeceniałbym tego wpływu na jej twórczość.
„Dyskretne symetrie” to kolejny przykład prozy intymnej, głęboko wdzierającej się w skomplikowany świat uczuć bohaterów, ale zarazem nie roniący podczas tak dotkliwej penetracji niczego, co istotne. Proza intymna charakteryzuje się bowiem poszukiwaniem coraz to nowych środków wyrazu literackiego, które można zastosować zamiast kładzenia na rynek literatury kawał świeżego mięsa, jeszcze ociekającego krwią i łzami. Bohaterów Winterson poznajemy z każdej strony, a jednocześnie czujemy się wobec nich obco, cienka granica międzyludzkich relacji, również tych tworzących się między bohaterami literackimi i czytelnikami, pozostaje zachowana. Czujemy tę szybę dzielącą nad od Alice, Jove’a i Stelli, a mistrzostwo pisarki polega na tym, że wcale nam ta odległość nie przeszkadza i nie odbiera przyjemności czytania.
Proza intymna to młodsza i nieco utykająca na jedną nogę siostra intymistyki, wszelkich pamiętników, dzienników, zapisywanych przy świetle jednej małej świeczki sekretów w zielonym kajecików. Cechą rodzinną zdaje się być przesadzona wrażliwość, aby nie urazić podmiotu opisu, używanie siebie jako narratora, cicha nadzieja na to, że tekst napisany odbije się nadawcy zwierciadłem; pisanie całym sobą bądź całą sobą. Wielka zgodność pomiędzy pisaniem jako aktem intymnym a tworzeniem jako aktem estetycznym. Żaden pamiętnik nie jest wolny od cichego wzdychania do muz. „Dyskretne symetrie” zawsze pisane w pierwszej osobie, pomimo zmieniających się narratorów są opowieścią wciąż tej samej osoby, poszukiwaniem wciąż tego samego sensu, który tkwić ma w porządku makro- i mikrokosmosu.
Głównymi bohaterami Jeanette Winterson są fizycy i poeci w proporcji 2:1. To przeciąża powieść w stronę rozważań nad naturą wszechświata, nad miejscem człowieka wśród kosmosu, nad zależnością pojedynczego losu od teorii strun. Fizyczne dociekania, na temat chociażby natury atomu, wpychają się wewnątrz narracji o miłosnym trójkącie. Alice poznaje Jove’a i zakochuje się w nim. Alice poznaje Stellę, żonę swego kochanka i zakochuje się w niej. Chyba mocniej, bo miłością świeższą, wcześniej nieodkrytą, w jakimś sensie wciąż zakazaną. A zatem: miłością pierwszą.
Fizyka wstrząsana odkryciami Einstena, wcześniej Newtona, zapewnia człowiekowi coraz większą anonimowość w ogromnej przestrzeni, która, jak powiedziałby C. S. Lewis, autor genialnego „Odrzuconego obrazu”, przestał być modelem, stał się niepojmowalny. Dziury tworzone w wyobraźni człowieka nagle odciętego od skomplikowanego kosmosu, jak od butli z tlenem, próbuje łatać się mitami, religią, legendami rodzinnymi. Co ciekawe, nie ma miejsca na historię, ani tą, pojmowaną jako ciągłość przyczynowo-skutkowa, ani tą spod określaną mianem „res gestum”, jak widzieli ją średniowieczni u zarania naszych czasów. Historia zostaje wyjęta spośród narracji stanowiących istotny element spójnej tożsamości człowieka.
Cechuje mnie coś, co nazwałbym historyczną obsesją i w każdej czytanej książce szukam nie tyle tkanki historycznej zbliżonej do podręcznikowej wykładni dziejów, ale elementów myślenia historycznego. Kiedy okazało się, że Stella jest Żydówką po ojcu, Niemką po matce i te etniczne relacje wyznaczają jej miejsce w Nowym Jorku, byłem pewien opisów wojennej traumy. Tymczasem zamiast Holokaustu doczekałem się ckliwej historii miłosnej, opowieści o renesansie uczuć dwojga ludzi (rodziców Stelli) w amerykańskiej Ziemi obiecanej. Zamiast historii – mikrohistoria. Odcięcie od narracji historycznej, szczelne rugowanie tła wydarzeń emocjonalnych daje się wytłumaczyć chyba chęcią ucieczki od, po pierwsze, chronologii (historia byłaby tutaj strażnikiem kolejności uczuć, a te zaplątują się w rodzinnych opowieściach), po wtóre zaś chęcią eksperymentowania powieściowego.
Nie da się bowiem nie zauważyć, że język fizyki i astronomii przemieszany z biblijnym, mitycznym, legendarnym tworzą wspólnie eksperyment literacki. Eksperyment, dodajmy od razu, udany w laboratoryjnych warunkach. Wielu wielbicieli Jeanette Winterson może oburzać się zarówno na przeskoki od akcji do dywagacji, jak i na polifoniczność (oczywiście, nie w znaczeniu bachtinowskim) powieści.
Da się czytać „Dyskretne symetrie” jako przejaw postmodernistycznego znużenia, osadzenia doświadczeń czytelniczych na poziomie deklaracji: „wszystko już było”. Wówczas eksperyment nie tyle prowadziłby do sukcesu, ale do diagnozy stanu wyczerpania literaturą traktującą o emocjach. W szerszej perspektywie dokonania Wintersen w tej powieści dałoby się sklasyfikować jako swoisty rodzaj intertekstualności, gdzie tekstem pierwotnym byłby dyskurs fizyki, matematyki i czytany w takiej konwencji jak te dwa wyznaczają, a więc pewnej dosłowności i obrazoburstwa, mitu.
Dostajemy więc powieść eksplorującą słabo zbadane przez pióra, klawiatury i umysły poetów lądy (i morza) narracji. Powieść dla poszukiwaczy niedozwolonych smaków literatury. Ale też powieść – zwyczajnie, jak to u Wintersen – o samotności pojedynczego „ja”. I na poziomie emocjonalnym, i na formalnym jakby czegoś zabrakło. Skłaniam się ku myśli, że czytelniczy niedosyt to reakcja zaprojektowana przez autorkę.
J. Winterson, Dyskretne symetrie, A. Bednarczyk, Rebis, Poznań 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz