czwartek, 5 sierpnia 2010

Literatura w (po)rządku




Zbiór opowiadań „Piątek, 2:45” to ścieśniona panorama współczesnej polskiej literatury, dla której próbuje się znaleźć wspólny wektor. Tym, być może, dałoby się uczynić lewicowy typ literackiej wrażliwości, wokół której, niczym sól wytrącająca się w kryształki wokół zanurzonego w słonej wodzie sznurka, odbudowuje się poszczególne segmenty rzeczywistości.

Być może posądzam antologię ośmiu nierównej długości tekstów prozatorskich o zbytnią ambicję, gdy tymczasem chodzi jedynie o marketingowo słuszny zabieg wydania letnich, czyli nieprzeciążających objętościowo, tekstów dla tych, którzy w kilka dni urlopu, zechcą nadrobić literackie zaległości wraz ze sportowymi i rodzinnymi? Być może chodzi jedynie o to, żeby na potrzeby towarzyskich dyskusji uczynić znajomym firmament polskich gwiazd literatury? Wszystko to być może, ale co jeśli nie jest?

Antologie są marketingowo słusznie, ale co, poza ustalaniem gwiazdozbioru, mówią o literackiej rzeczywistości? Przede wszystkim, że ta stoi powieścią, której wizerunek nadszarpnięty nieco z upływem czasu, wciąż nadaje literaturze ton. Opowiadania w zamieszczonym tomie, bez wyjątki, stanowią albo streszczenie, albo część, albo też coś na kształt konspektu dłuższej formy prozatorskiej. Przykładem tego szczególnym jest skomponowane sprawnie, ale właśnie skomponowane, opowiadanie kryminalne Antoniny Turnau, które aż się prosi o powieściowy nadbagaż. Skądinąd, z uwagi na walory języka, jaki operuje autorka – maksymalnie skupionego na akcji, niemal ascetycznego, zasługuje opowiadanie na szczególną uwagę czytelnika.

Pomysł na sam zbiór wydaje się mało karkołomny. Noc z piątku na sobotę, z cyferblatowym określeniem czasu, nadaje się na moment literacko podniosły, jak każdy inny punkt nocy. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w tym pewną ciągłość nocnych polaków rozmów, a także odległe echo zaklęć czynionych nocą w słusznych dramatach romantyzmu. Noc, w przekonaniu pomysłodawcy zbioru, odsłania to, co zakrywa dzień, czyni widzialnym wszystkie tajemnice, sekrety, niedopowiedzenia, jakie kryją się za rytmem dnia codziennego. W tym zamyśle tkwi przekonanie o wspólnocie, o możliwości wytyczenia podskórnej, ukrytej arterii uwspólniającej doświadczenie ludzi stąd. No właśnie: jak bardzo stąd?

Na czoło wysuwa się kwestia tożsamościowa. Bohaterowie spotykają się po wyjeździe do Afganistanu czy Republiki Południowej Afryki, spotykają się z przyjaciółmi, którymi teraz nie przysługuje już zaszczytne miano emigranta, obalają pryncypialność tradycyjnego systemu wartości, który stanowi cząstkę polskiego „ego”. Tożsamość domaga się natychmiastowej definicji, ale się jej nie doczekuje. Kończące zbiór doskonałe opowiadanie „Stambuł” oddaje te relacje pomiędzy polskością a polakami, relacje coraz mocniej skomplikowane najlepiej. Bar z kebabami to metafora naszej pozornej otwartości, wprzęgnięcia się w wyznawany powszechnie kosmopolityzm, kolorową multikulturowość. Tymczasem nie jest tak dobrze.

Do Stambułu (D. Kornaga), który prowadzi wdowiec Turek o imieniu Besir droga prowadzi z wyświechtanego przez literackie nadużycia śląskiego osiedla. Na którym brud, smród, ubóstwo. Zawiedziona miłość, stara wersalka, kilka przeszłościowych zagadek – słowem: znacie, to posłuchajcie. Zanim wybierzemy sos do Kebaba musimy odwiedzić jeszcze wspomnianą, sterylnie czystą narrację kryminalną napisaną pięknym, a jakże oszczędnym, językiem Antoniny Turnau, znaleźć usprawiedliwienie dla pisarza-mordercy w autoironicznym opowiadaniu Koziarskiego i pozwolić bohaterce Grażyny Plebanek na poligamię. Możemy też przez szybę popatrzeć, jak Kamila Gryczana (postać wycięta zgrabnie z szablonów dołączanych do pism feministycznych przez Martę Syrwid) próbuje zarobić w reklamie, bezskutecznie. Wszystkie opowiadania nanizane są na jedną szerokość geograficzną , choć widać, jak południki czy, jak kto woli, równoleżniki, światopoglądowe i tożsamościowe powoli trzeszczą pod naporem świata wdzierającego się, jak Stambuł w sam środek piastowskiego miasta.

Autorom pomysłu na antologię należy się pochwała za próbę uczynienia przeglądu przed formy i tematy (w dużej mierze też nazwiska, proszę spojrzeć) współczesnej polskiej literatury. W dość istotny sposób podkreślony zostaje też, na nowo pomyślany, na starych zasadach obowiązujący, mariaż literatury i rzeczywistości – brak przykładów narracji eksperymentalnej, efekciarskiej (za przykład takowej uznaję Pawła Ziętka opowiadanie zatytułowane Pół twarzy w błękicie, pół w uśmiechu) zdaje się świadomy głosem w sprawie roli literatury, przechyłem, jak zacząłem ten tekst, w stronę lewicowej tkanki literatury. To wszystko być może na wyrost, ale być może symptomy, które czytam nie są tylko skazą mojego odbioru czytelniczego.

Z pewnością nie tylko na lato. Nie tylko na plażowy festiwal kiszenia ciał w tłumie innych golasów, gdzie książki używa się do zasłaniania twarzy. Dla tych, którzy chcą wiedzieć, co w literaturze jest ważne, co trendy – polecam.

K. Beśka, M. Syrwid, F. Inichimowski, D. Koziarski, G. Plebanek, P. Ziętek, A. Turnau, D. Kornaga, Wydawnictwo Filar, Warszawa 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz