wtorek, 25 czerwca 2013

Antyk nasz współczesny

Morze Niegościnne to przykład literatury popularnej, która nie poprzestaje na tęsknocie za swoją wyżej postawioną ciotką – literaturą wysoką – i nie zabawia się stylistycznymi i fabularnymi kliszami tylko ku przyjemności. Choć ta jest, trzeba przyznać, spora.

We wstępie do swojej nowej powieści Jakub Szamałek wspomina, że jego postacie nie są dalekie tradycji antycznej, tyle że nie wychodzą z heroizowanych eposów, ale z – tu cytat – „pieprznych antycznych komedii”, czyli z tej gałęzi starożytnej spuścizny, o której nawet głupio wspominać, zważywszy na fakt, że antyk odgrzewa się tylko na zajęciach z nieletnimi. W ten oto sposób autor daje prztyczka w nos krytykom, którzy przy poprzedniej jego książce, nagradzanej i docenianej, tę intertekstualną nitkę przeoczyli gremialnie.
Podoba mi się ta gra z krytyką, ale ja wciąż widzę w książkach Szamałka popantyk, umiejętne transponowanie treści i wartości rządzących starożytną Grecją na język popkultury. Nie istnieje przy tym pytanie, czy się godzi, skoro autor w każdej z tych materii ma wystarczającą wiedzę, zna się tak na wyznacznikach kryminału, jak i na starożytności, ale i dlatego, że nie stara się na siłę uwspółcześniać swoich bohaterów. W pewnym stopniu można by zarzucić jego postaciom, i Leocharesowi, detektywowi z linii wielkich dwudziestowiecznych mistrzów dedukcji i szczegółu, i Lamii, jego żonie, i władcy z Pantikapajonu – Satyrosowi, brak psychologicznej głębi, gdyby nie to, że w ten sposób spełnia się ikoniczna powinność bohaterów kryminału. I bohaterów „pieprznej komedii antycznej”. Ale i jeszcze coś: dzięki takiemu zabiegowi, dzięki typizacji postaci, ich pokazaniu za pomocą charakterologicznych masek i zestawu gestów, udaje się ocalić dystans dzielący współczesność od starożytności. Autor nie ma zamiaru wmawiać czytelnikom, że motywacje, skutki i przyczyny, przekonania o własnych imperatywach, o własnym jestestwie nawet, powinnościach społecznych z tamtego czasu są w jakiś sposób zbieżne z naszymi – ocala ich inność, pozwalając się schować za iluzją typu, przedstawicielstwa.
Kryminał zdaje się być tym gatunkiem literackim, który najlepiej służy historii wszelakiej i dziwić się należy, że przez archeologów i innych rozmiłowanych w dawności nie jest wykorzystywany szerzej do popularyzacji dziedziny, którą się zajmują. Na dobrą sprawę żaden inny rodzaj powieści nie potrzebuje aż tak sztywnych ram świata przedstawionego, równie logicznej struktury przyczynowo-skutkowej i pewności co do stałości przedstawianych szczegółów. Intryga z zabójstwem na początku a sprawcą na końcu wymaga wszak żelaznej konsekwencji w przebiegu ludzkich zachowań i oczywistości motywu zbrodni, rzecz jasna będącej zwieńczeniem dedukcji, która skuteczna będzie wtedy tylko, gdy fabuła składać się będzie ze skończonej liczby elementów. A to jest przecież wymarzona przestrzeń narracyjna do prezentacji zasad rządzonych światem, którego już nie ma.
Jakub Szamałek, czyniąc zadość tym prawidłom gatunku, jednocześnie nie stroni od bogatych opisów, wykorzystuje obowiązki kryminału jako prawa nauczyciela. Jak i przy pierwszej powieści mamy tu do czynienia z arcyciekawą lekcją antycznego świata, jak i tam z odkrywczą formułą mówienia o przeszłości, jakby istniała jako całość, ale nie całość elementów podręcznikowych, ale raczej totalność alternatywnej rzeczywistości. Ta zasadnicza różnica w przedstawianiu przeszłości – gdzie nie jest ona zbiorem faktów, ale dramaturgicznym węzłem sytuacji, które te fakty dopiero stwarzają, składać się może na sukces książki wśród młodych czytelników. Czego ponownie sobie i autorowi, i licealistom w pierwszej kolejności, życzę.
Czego zresztą nie sposób zauważyć, autor Morza Niegościnnego, umiejętnie gra z naszymi przyzwyczajeniami myślowymi dotyczącymi antyku, przewartościowuje atenocentryczny pogląd na epokę helleńskiej świetności, wpierw streściwszy go i podkopawszy w poprzedniej powieści Kiedy Atena odwraca wzrok. Tam rzecz dotyczyła podważenia mitu doskonałego polis, unaocznienia – w myśl założeń mikrohistorii, dyscypliny święcącej coraz większe triumfy w obrębie nauk o przeszłości – wewnętrznych mechanizmów składających się w zewnętrznym oglądzie na świetność kulturalną i militarną, na heroizację.
W Morzu Niegościnnym autor idzie dalej, i to dosłownie – umieszcza akcję utworu gdzieś na rubieżach helleńskiego świat, dobudowuje piętro do helleńskiej tożsamości, kultywowanej w Bosporze, pod naporem dzikusów i plemion wyznających zgoła niegreckie ideały. Jak tłumaczy Jakub Szamałek, wiąże się to z jego zainteresowaniami naukowymi, ale i współgra przecież z metodą zabawy ze stereotypami dotyczącymi czasów sprzed naszej ery.
Zapewne zamiarem autora było dostarczenie czytelnikom literackiej przyjemności, niemniej, chcąc nie chcąc, ale liczę, że bardziej to pierwsze, zabrał on przy okazji głos w sprawie pornografii popkulturowej, czyli bezecnego śpiewania na grobach przodków i bezczeszczenia posągów bohaterów czasów minionych. Szamałek zdaje się wierzyć w coś, czemu nieliczni już dzisiaj dają choćby najmarniejszy posłuch, mianowicie, że popkultura jest swego rodzaju probierzem wartości kultury wysokiej, potrafi w jej trzewiach znajdować rzeczy najważniejsze i nie odbierając im gnostyckiej perły, odtwarza rytuały towarzyszące celebracji ich wielkości. Nie szarga świętości, ale je kultywuje, jak ludowe obrzędy podłączają się pod obchody najważniejszych świąt wszystkich wielkich religii. To właśnie przypadek Morza Niegościnnego.
A jeśli książka trochę zawodzi, to gdzieś na literackich końcówkach, w językowym wykończeniu. Wymogi gatunku sprawiają, że powieść nie stroni od siarczystych dykteryjek, sytuacyjnego komizmu, obyczajowych obserwacji pisanych wokół wartkiej chwilowo akcji – a w tym wszystkim bywa jednak monotonna językowo. Wydaje się momentami, że Leochares to imię niemal jakiegoś bóstwa, którego zastąpić – zaimkiem, inną konstrukcją zdania czy choćby podmiotem domyślnym – nie sposób; na decymetr kwadratowy książki takich powtórzeń przypada czasem więcej niż deszczu podczas powodzi dziesięciolecia, jeśli nie stulecia. To zapewne obsesja redaktora wychodzi właśnie spod mojej klawiatury, ale takich językowych potknięć, mało wyrazistej składni, nieprecyzyjnie zbudowanych zdań, powtórzeń właśnie – jest w książce sporo.

Jakub Szamałek, Morze Niegościnne, Muza, Warszawa 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz