
Irakijczycy nie mają twarzy, bo zabiera im ją telewizor. Nie mają osobowości, bo są albo ofiarami, albo napastnikami. Nie umieją mówić własnym głosem, więc wynajmują sobie lektora newsów, by mówił w ich imieniu. Żyją w pudełku wcale nie zwanym wyobraźnią. Jeden z nich ma na imię Kerim. Wyszedł z pudełka, ale właściwie dalej nie jest sobą. Bo co to właściwie znaczy „być sobą”?
Sherko Fatah wykorzystał znany motyw Guliwera, który wciąż jest w nie swoim świecie. W jednym za duży, w drugim za mały. Skalowanie odbywa się przy pomocy bolesnych operacji mentalnych, po których pozostaje niedosyt. Ciągły niedosyt. Czarny statek to książka o wiecznej tęsknocie, której jedynym ukojeniem jest śmierć. Świat, w jakim przyszło żyć bohaterowi nadaje tej tęsknocie nazwę i dokleja współczynnik dyskursywny, nie niweczy jednak struktury uniwersalnej powieści. Dlatego też można ją czytać jako osobny głos w utelewizyjnianej debacie o irakijskim stanie okupacji, zaszłościach kolonialnych, wzajemnie motywujących się polityce i religii na wschodzie, konfliktach i zbliżeniach wschodu i zachodu. Seria Proza świata wydawnictwa Czarne stawia sobie jednak zadania ambitniejsze niż głos w sprawie. Bo nazwę serii można czytać tak geograficznie i dyskursywnie właśnie, jak również jako kwantyfikator wielkości literatury, która broni się nawet jeśli wytrącić jej spomiędzy słów oręż zwany publicystyką.
Śmierć i nomadyczność, której sytuacja irakijskiego uchodźcy, wcześniej niereligijnego Araba natarczywie próbującego dorobić się islamskiej żarliwości, dodaje egzotycznej nieco urody są głównymi tematami książki. Kerim nosi w sobie zalążek śmierci, który nabiera formy, wychodzi „na jaw” za sprawą włączenia się bohatera w strukturę grupy ekstremistów, gdzie zostaje bojówkarzem Allaha i agitatorem pośmiertnego szczęścia. Jeśli rozdaje się śmierć, dużo łatwiej zapomnieć o tym, że samemu się jest poza obrębem ludzi, którzy ją otrzymują, lub też przynajmniej nie doskwiera wówczas tak mocno brak zakorzenienia, społeczne wykluczenie. Jednak i tej próby tożsamości Kerim nie przechodzi pozytywnie – w pewnym momencie ucieka od grupy, która nauczyła go wierzyć w ideały zbrojnego Islamu.
Potem jest już tylko ucieczka. Europa znajduje się po drugiej stronie wielkiej wody, nie jest jednak ziemią obiecaną, a miejscem docelowym tułacza, któremu ciąży przydomek „wieczny”. Kerima dręczą koszmary po przygodzie wojownika – jako żołnierz boga, kompletnie nie radzi sobie z ludzkim poczuciem winy. Co więcej, wspomnienia dokonanych czynów i ich motywacja, jeszcze bardziej wykluczają go ze społeczności, do której nigdy nie pasował jak ulał. Każdy ruch na szachownicy życia okazuje się nietrafiony. Być może Kerim liczy, że w światłej Europie uda mu się zacząć od nowa, dokonać psychoanalitycznego rozgrzeszenia, choć z pewnością nigdy nie słyszał o Freudzie.
Europa jest jednak daleko, a Guliwer nie ma własnego statku. Podróż na gapę obfituje w groteskową wizję znanych z europejskiej literatury motywów marynistycznych. Miast przygody, jest koszmar, nawet Odyseusz w porównaniu z Kerimem miał łatwiejszy żywot morskiego włóczęgi. Tak, z uporem będę podkreślał zbieżność bohatera Czarnego statku i czołowych, topicznych bohaterów europejskiej powieści.
Życie na uchodźstwie wcale nie okazuje się nowe. Znów rozczarowanie wobec wyroków przeznaczenia, które ciąży. W Berlinie Kerim jest po trosze europejskim kochankiem i poszukiwaczem osobliwości udającym turystę, po trosze zaś człowiekiem wciąż kurczowo trzymającym się dotychczasowej tożsamości, choć już dawno doń nie pasuje. Jak bumerang wracają wspomnienia z czasów rozsiewanej zarazy – czytelnik wreszcie może je rekonstruować.
Na końcu Kerim zamknął oczy. Wyczerpał limit wcieleń. Zmarnował wszystkie życia. Pozostał mit Guliwera, rozgrywający się w nieprzychylnej historycznej i politycznej scenerii współczesności.
Sherko Fatah napisał powieść, która w skrótowy sposób, wykorzystując kalki z literatury europejskiej, domaga się uwagi dla pojedynczego człowieka. Nie jest to jednak głos obrońcy uciśnionych, choć pochodzenie autora – syna irackiego Kurda mieszkającego w Berlinie – mogłoby w zbyt łatwy sposób wiele postawionych w powieści kwestii wyjaśnić, ale raczej traktat o konieczności czytania każdego życia w perspektywie zastanych wielkich mitów ludzkości. To apoteoza odrębności i pojedynczości – na mapie i w statystykach. Czarny statek przy tym to rzecz niezwykłej językowej precyzji, gdzie wyważona narracja rozświetla dodatkowe wymiary ludzkiego istnienia.
Sherko Fatah, Czarny statek, tłum. E. Kalinowska, Czarne, Wołowiec 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz